Do gry podszedłem poczwórnie uprzedzony. Przede wszystkim tytuł sugeruje, ze gra jest próbą podpięcia się pod niewątpliwy sukces komercyjny zbliżającej się hollywoodzkiej super produkcji. Po drugie, dystrybutorem gry jest ValuSoft, firma słynąca z wydawania gier budżetowych i niekoniecznie wartych uwagi. Potrzecie, okładka była fatalna i kiczowata. Po czwarte wreszcie, Battle for Troy stworzyli ludzie z ZONO, którzy popełnili wcześniej Riot Police (recenzję napisałem już jakiś czas temu, ale wciąż czeka ona na publikację).

 

Tym bardziej pozytywny był mój pierwszy rzut oka na grę. A konkretnie - na grafikę. Nie jest ona może szczytem osiągnięć w dziedzinie RTS-ów, ale prezentuje się mniej więcej na poziomie trzeciej części WarCrafta - no, może nieco gorzej. Trudno się oprzeć wrażemu, ze graficy właśnie jego postawili sobie za wzór. Jednak już przejrzenie interfejsu wystarczyło, by stwierdzić, że Battle for Troy bardzo daleko do znakomitej i w każdym aspekcie doskonale przemyślanej gry Blizzarda.

 

Bitwa o Troję to niemal klasyczny RTS. Niemal, gdyż autorzy me postawili tu na wydobywanie surowców, ale przede wszystkim na walkę. Jedynym dobrem, które wystarcza, by budować struktury i szkolić żołnierzy, jest złoto. Można je znaleźć porozrzucane po planszy lub po zabiciu przeciwników. Nie ma go jednak zbyt wiele, dlatego bardzo się przydaje wieża, która dostarcza 200 sztuk (czyli tyle, ile kosztuje standardowy żołnierz) na minutę. Ale i tak nie za bardzo można coś z tym złotem zrobić - do wybudowania są tylko 3 obiekty (produkujące dziewięć rodzajów jednostek). Kpina? i to nie mała. W sloganie reklamowym gry znajdziemy tekst: „10 000 mężczyzn, Dwaj Królowie, Jedna kobieta”. Ilu tych mężczyzn? Ha, ha, ha - maksymalnie w jednym etapie możemy kierować 25 jednostkami, a wybudowanie jakiejkolwiek nowej struktury zupełnie nic nie pomaga. Nie spodziewajcie się więc jakichkolwiek epickich i pełnych rozmachu bitew. Tym bardziej, że aby utrzymać choćby tych 25 przy życiu (a wcześniej ich wyszkolić, co kosztuje bardzo dużo), trzeba się tu bardzo napocić i namachać myszką. Gra ma zdecydowanie za wysoki poziom trudności.

 

Wydaje się, że ZONO nie zauważyło, że w RTS-ach dokonał się już dawno temu postęp. W Battle for Troy brakuje podstawowych elementów, które znalazły się w każdej grze tego typu wyprodukowanej po 96

roku. Przede wszystkim gracz nie może zapisać stanu gry podczas misji. Co to miało na celu jeden Zeus raczy wiedzieć. Interfejs jest bardzo ubogi - jest to kilka dużych ikon, które są w dodatku całkowicie bezużyteczne. Brakuje możliwości ustawienia patrolu, ale jest za to możliwość rozkazania oddziałowi lub jednostce atakowania jakiegokolwiek punktu - nawet, jeśli jest to tylko powietrze. Nie muszę chyba pisać, ze Achilles (jednostka specjalna, nie można go sobie na szczęście wytrenować - dość silna, choć nie jak na półboga) wymachujący w powietrzu młotkiem wygląda jedynie idiotycznie i zupełnie do niczego się nie przyda.

Jednak nawet jak na dostępne w grze rozkazy jednostki nie reagują do końca tak jak powinny. Mówiąc krotko, są głupie, potrafią się zablokować w jednym miejscu, a w przypadku, gdy wskażemy im niemożliwy do osiągnięcia cel - nie zbuntują się, ale będą łaziły w te i we w te zupełnie bez sensu. Nawigacja w grze jest również utrudniona, bo nie można przypisać grupy jednostek do konkretnego klawisza - a tylko wciąż wyłapywać je ręcznie... No cóż można się wściec, zwłaszcza w wirze walki. Teoretycznie sytuację powinna poprawiać możliwa do przybliżania kamera, jednak nie spełnia ona swojej roli.

 

Do tego garnca goryczy dorzucę jeszcze wielką awaryjność (gra czasem pod koniec misji bez przyczyny wyskakuje do Windows) i przekłamania graficzne, które występowały na Radeonach (co jest dla firmy ZONO charakterystyczne). A już całkiem kopiąc leżącego - muzyka nie jest beznadziejna, ale bardzo krótka i nie zawsze potrafi inteligentnie przystosować się do akcji.

 

Gra należy do segmentu budżetowych. Trzeba przyznać, że ładnie się wstrzeliła - wyszła niedługo przed premierą superprodukcji Troy (z którą to - poza tematyką - nie ma mc wspólnego), co na pewno bardzo podbije jej sprzedaż. Ja jednak zakup odradzam - np. już taki WarCraft 2 jest znacznie lepszy. Więcej, ale prostszych gier online, no i, co trzeba szczególnie zaznaczyć, znajdziesz na witrynie o adresie https://klikarnia.pl.